Zdjęcie Artykułu

Adwent zamyka Wigilia Bożego Narodzenia. W tradycji ludowej zawsze odgrywała szczególną rolę, była wydarzeniem wyjątkowym. Słowo "wigilia" pochodzi z języka łacińskiego i oznacza "czuwanie", zwłaszcza nocne spędzone na modlitwie.

Tradycja czuwania przed dniami świąt wywodzi się ze Starego Testamentu. Podobnie opłatek, symbol stołu wigilijnego wywodzi się z łacińskiego "oblata" ( ofiara) z czasów, gdy przed nabożeństwem składano w ofierze chleb przeznaczany do celów sakralnych i w celu wspomożenia biednych. W pierwszych gminach chrześcijańskich  do domów wiernych roznoszono chleby ofiarne. Były one pokarmem dla ducha i ciała na znak zgody, wspólnoty, miłości i jedności. Boże Narodzenie jest bowiem świętem pojednania, umacniania i odradzania więzi między ludźmi.

Specjalną wymowę posiada opłatek. Jest znakiem komunii między Bogiem i człowiekiem. Od pokoleń niezmienny w swym przesłaniu, zachowuje też tradycje swojej formy. Jako pierwsze opłatki używano cieniutkie płatki chleba, z wykonanymi wrębami do jego łamania. Od średniowiecza do czasów współczesnych opłatek wypieka się z ciasta sporządzonego z mąki pszennej i wody, w specjalnych szczypcach, będących zarazem matrycami odbijającymi symbole chrześcijańskie. Przez wiele wieków organiści i bracia zakonni roznosili do domów pliki białych i kolorowych opłatków. Dziś organistom pomagają ministranci lub inne osoby wyznaczone przez proboszczów. Można nabyć je również indywidualnie. Zawsze jednak są białe jak śnieg. Jeszcze  do niedawna na Lubelszczyźnie wypiekano również różowe opłatki dla zwierząt. Po posiłku gospodarz zanosił je bydłu razem z resztkami ze stołu wigilijnego. Jeszcze dzisiaj powszechne są opowieści, że w noc wigilijną można usłyszeć co mówią zwierzęta. Do przekazywanych z pokolenia na pokolenie informacji należą te, że woda zaczerpnięta ze studni może zmienić się w wino, iż dzień wigilijny jest zapowiedzią i odzwierciedleniem przyszłych wydarzeń na cały rok, aż do następnej wigilii. W wigilię nie można było zaspać, trzeba było wstać wcześnie rano aby nowy rok był pomyślny i żeby nie brakowało ochoty do pracy. Z zachowania domowników wróżono jacy będą przez cały nadchodzący rok. Dzieci powinny być bardzo grzeczne, gospodarze pracowici, a wszyscy dla siebie mili i życzliwi. Kobiety nie mogły poruszać się poza obejście, a od samego rana wypatrywano osoby płci męskiej mającej zwiastować oczekiwanie na Narodzenie Jezusa. Od świtu można było usłyszeć pukanie do okien. To mali kolędnicy - chłopcy tzw. "szczęściarze" chodzący ze świątecznymi życzeniami od domu do domu przybywali z pozdrowieniami i muzyką. Wynagradzani datkami, nie szczędzili sił w wygłaszaniu tradycyjnych oracji. Zapowiadało to pomyślność, dobre urodzaje i zdrowie. Takie przecież były życzenia wypowiadane w ten świąteczny dzień. Nie mogły się nie spełnić. Były dobrem dzielonym od serca. Jaka szkoda, że dzisiaj zanika ten dobry zwyczaj, że dziadkowie i wnuki nie zawsze podtrzymują go w swojej rodzinie.
 
Od samego rana zabawiano się wróżbami mającymi w sobie bogatą tradycję i wymowę. Gdy dziewczyna kichnęła sądzono że w gospodarstwie przybędzie cieliczka, gdy kichnął chłopak zanosiło się na byka lub źrebaka. Przez cały dzień nie wolno było nic pożyczać bo cały rok będzie ubywać. Zakazane było szycie aby nie zaszyć rozumu z materiałem ( zwyczaj lubartowski). Nie wolno było spać i drzemać w ciągu dnia bowiem wróżyło to rok niemrawy i chwasty na polu. Rybacy starali się coś złowić, aby zapewnić sobie powodzenie w połowach przez cały rok. Gospodynie starały się przeprać coś lnianego aby len obrodził na polu (zwyczaje radzyńskie i łukowskie). Obwiązywano drzewa słomą lub obsypywano makiem, dzięki czemu drzewa miały lepiej owocować (zwyczaje włodawskie, zamojskie i lubartowskie).
 
Zwyczajowo przez cały dzień poszczono, często o chlebie i wodzie. Co bardziej odporni nie spożywali tego dnia żadnych posiłków. Nic nie było zbyt trudne, gdy się czekało na tą jedyną w roku, upragnioną noc.
 
Wszyscy cały dzień, aż do pierwszej gwiazdki mieli pełne ręce roboty. Wszyscy byli zajęci ostatnimi przygotowaniami do Wigilii. Wypatrując na niebie pierwszej gwiazdy, wnioskowano po pogodzie, jaki będzie urodzaj w najbliższym roku. Ludowe porzekadło mówi: "Jak na niebie jasno to w stodole ciasno". Niebo zakryte chmurami wróżyło, iż krowy będą się dobrze doiły, a wygwieżdżone zapowiadało wysoką nośność kur. Można się też dowiedzieć o dalszym przebiegu pogody. Gdy w wigilię jest odwilż i ciecze z dachu, zapowiada to podobno przewlekłą zimę. Pierwsza gwiazdka daje znak by zasiąść do stołu wigilijnego. W okolicach Biłgoraja, Janowa i innych podlubelskich miejscowościach wigilię spożywano na dzieży, która zasłana była słomą, sianem i śnieżnobiałym obrusem. Gdzie indziej gromadzono się tradycyjnie przy stole - symbolizującym czystość, odświętność. Samo słowo "święto" pochodzi od hebrajskiego "kadosz" - "inny". Dzień Święty,dzień wigilijny  jest inny od wszystkich pozostałych. Najważniejsze miejsce na stole zajmował opłatek, a na Lubelszczyźnie także czosnek i miód. Wierzono, że czosnek zapewniał zdrowie, chronił od ukąszenia pcheł i od "złego". Czasem sadzono go później w polu, aby burza nie zniszczyła zasiewów. W wianuszek z czosnku wstawiano jedną z potraw wigilijnych, aby zapewnić jego późniejszy urodzaj. Miód jedzony razem z opłatkiem miał zapewnić powodzenie.
 
W Lubelskiem pod stołem ustawiano też dzieżkę do chleba, maselnicę i sierp lub żelazo pługa, aby w przyszłym roku było co jeść i czym żąć. Na rogu stołu zostawiano wolne nakrycie dla dusz zmarłych. Wierzono bowiem, że w tę noc wigilijną dusze bliskich zmarłych mogły odwiedzać żywych. Ich przybycie było pożądane i oczekiwane, miało bowiem zapewnić urodzaj w roku przyszłym. Nie tylko zostawiano dla nich dodatkowe nakrycia na stole, ale nie sprzątano na noc wieczerzy i nie gaszono ognia. Do wieczerzy zasiadano według starszeństwa i pozycji w rodzinie: najpierw dziadkowie, rodzice - gospodarze, goście a na końcu dzieci. Ceremoniałom wieczerzy wigilijnej przewodniczył ojciec rodziny, najstarszy mężczyzna, lub gdy go nie było, najstarsza kobieta. Dzisiaj według zwyczaju posoborowego czyta się fragment Ewangelii św. Łukasza ( 2, 1-14). Odmawia się pacierz i modlitwę za zmarłych. Dawniej w niektórych rodzinach był zwyczaj odmawiania pięknej modlitwy „Anioł Pański”, która jest wyjątkowo odpowiednia na te okoliczności. Ewangelia dziś zajmuje centralne miejsce na stole, bo dla katolików Wigilia jest obrzędem modlitewnym. Modlitwami są też kolędy, które należy śpiewać, tak jak jest to w tradycji, a nie słuchać ich z radia, telewizji lub taśmy.
 
Gdy zabłysła pierwsza gwiazdka, ojciec i matka łamali się ze wszystkimi opłatkami, składając życzenia. Miały one zazwyczaj tradycyjną formę: "Na wieczną pamiątkę Jezusa Chrystusa, który się narodził w betlejemskiej stajence, życzę Wam wszystkiego, szczęścia, zdrowia dobrego, powodzenia, po śmierci dusznego zbawienia".
 
Wieczerza składała się ze ściśle ustalonego zestawu potraw. Na Lubelszczyźnie gospodynie gotowały zawsze nieparzystą ich ilość: 7, 9 lub 13. W niektórych miejscowościach zwracano uwagę by biesiadników było do pary, gdyż jak sądzono liczba nieparzysta wróżyła komuś z ich grona śmierć. Stąd zapraszano kogoś z sąsiedztwa by dopełnić liczby.
 
Do dziś, najpopularniejszymi tradycyjnymi  daniami wigilijnymi w naszym regionie są: barszcz z grzybami, kasza gryczana z sosem grzybowym, kapusta z grochem, pierogi z grzybami, kutia z pszenicy z cukrem, miodem i orzechami, pieczona, smarzona lub gotowana ryba, kompot z suszonych jabłek i śliwek. Dawniej zarówno na stole włościan jak i szlachty zagrodowej obowiązkowo pośród wigilijnych potraw musiały znaleźć się kluski pszenne z makiem lub olejem, jagły. Można było tez podać pierożki z makuchami konopnymi lub kapustą i racuchy z cukrem. Ubożsi ograniczali ilość i liczbę potraw. Wigilijne potrawy oraz ich ilość nie były w całej Polsce jednakowe. Zachowane jednak w świadomości ludu było tłumaczenie ich pojawienia się na "Pośnik". Podstawą dań wigilijnych była i jest ryba. Ten obyczaj wynika również z faktu, ze jest ona symbolem chrześcijaństwa. Oprócz powyższego znaczenia, ryba to symbol siły, zdrowia i dostatku. Zgodnie ze staropolskim zwyczajem łuski wigilijnego karpia warto ususzyć i włożyć do portfela, aby pieniędzy nam nie zabrakło. To oczywiście forma wróżebnej zabawy. Mak - z dawien dawna był symbolem płodności. Miód - daje radość i szczęście, pomyślność i długie życie. Słodycze wróżą szczęście i bogactwo.
 
Wiele potraw wigilijnych ma ciekawą historię. Kutia jest pradawną potrawą obrzędową. Stanowiła ona jeden z najbardziej ulubionych przysmaków naszych dziadków. Pierwotną kutię przygotowywano bardzo prosto. Zmiażdżone ziarna zboża, zazwyczaj pszenicy, mieszano z miodem, a następnie gotowano. Obecna kutia niewiele różni się od dawnej. Ziarna zbóż oczyszczone z zewnętrznej łuski gotuje się w małej ilości wody i słodzi miodem. Do ziarna zazwyczaj dodaje się roztarty mak, rodzynki i migdały. Była to potrawa popularna w południowo-wschodnich regionach Polski, a i dziś często spotykana w niektórych domach. W centralnej Polsce tradycyjną potrawą są kluski z makiem lub mak z łamańcami.
 
Dawniej wśród biesiadników przy wieczerzy, skracając czas oczekiwania na Pasterkę, kulminacyjny moment nocy wigilijnej, opowiadano sobie piękne legendy apokryficzne czyli opowieści ludowe oparte o wątki biblijne. Mówiły one o ucieczce Matki Bożej z Narodzonym Dziecięciem i Józefem przed Herodem. Jedną z nich jest stary apokryf o sianiu pszeniczki wyśpiewywany przez naszych ojców w pastorałkach. Oto on w skrótowym zapisie:
Cudowny siew i żniwo - "Jak się narodził Pan Jezus, wtedy Matka Boża, co mieszkała w stajence, trzymała tam Dzieciątko. Ale jak się o tym dowiedział król Herod, że się narodził Mesjasz, i że będzie królował wysłał swoje wojsko, żeby zabili Pana Jezuska. Matka Boża ze św. Józefem musieli daleko uciekać. Kiedy tak jechali polną drogą i gościńcem, zobaczyli, jak chłopak siał pszenicę. Wtedy Matka Boża powiada do chłopaka: - Sij, sij chłopaku w imię moje, dzisiaj siejesz, jutro zbierzesz, będzie twoje. I pojechali dalej. Jak jechali żołnierze na drugi ranek, pytali chłopaka, co już wtedy kosił pszenicę, czy nie jechała tedy Matka Boża. A chłopak im powiada: Wtenczas Maryja jechała, jak się ta pszeniczka siała. A oni sobie pomyśleli, że nie ma po co jechać dalej, bo to było już dawno. Wzięli za lejce, kopnęli kobyły i wrócili się".
 
Może ta opowiastka stanowi jakieś wytłumaczenie, dlaczego na naszym wigilijnym stole pojawia się pszenica, a już koniecznie w tradycyjnej kutii. W lubelskim łyżkę kutii rzucano o powałę, ile ziaren przykleiło się do belek, tyle miało być snopów w roku przyszłym. Podczas kolacji wigilijnej śpiewano kolędy, kosztowano kolejnych potraw, snuto wigilijne opowieści, wróżono dla zabawy. Zwracano uwagę, aby ani na chwile nie odkładać łyżki, aby głód nie doskwierał w ciągu nadchodzącego roku i nie łupało w krzyżu. Po kolacji dziecko, które pasało krowy, zbierało ze stołu wszystkie łyżki i wiązało je rzemykiem, aby bydło nie rozbiegało się po pastwisku (zwyczaje lubelskie, parczewskie, biłgorajskie, kraśnickie). Pod miskę, z której jedzono układano wszystkie rodzaje ziarna i srebrną monetę. Jeżeli do dna przykleiło się dużo ziaren wierzono, ze zbiory będą obfite. Czasami gospodarz uderzał wiązką słomy o ścianę i podłogę, by z ilości zaczepionych słomek wnioskować o wielkości zbiorów w roku przyszłym lub ilości kop zboża w polu. Pod miski z różnymi potrawami wigilijnymi układano też kawałek opłatka. Jeśli opłatek przykleił się do którejś z nich, potrawy tej miało nie zabraknąć przez cały rok (południowa zamojszczyzna). Podczas wieczerzy wigilijnej zgromadzeni biesiadnicy wyciągali kolejno siano spod obrusa: najdłuższe źdźbło oznaczało długie życie (chełmskie, lubartowskie, lubelskie). Aby ustrzec się przed chorobami, należało pod obrus z siana włożyć kilka ząbków czosnku (lubelskie).
 
Do obyczaju wigilijnego dawniej należały także wróżby panieńskie. Dziewczęta nasłuchiwały, z której strony zaszczeka pies - z tej przyjdzie narzeczony: liczyły drwa lub sztachety w płocie, bo ich parzysta liczba określała szybkie zamążpójście (lubartowskie, lubelskie). Próbowały także zgadywać zawód przyszłego męża po przedmiocie wyciągniętym z zamkniętymi oczami z pobliskiej rzeki. Jeżeli wyciągnięto słomę, oznaczało, że będzie to rolnik, jeżeli skórę to szewc, gdy kamień to brukarz, gdy żelazo to kowal (łęczyńskie). Elementem, który bardzo wyraźnie świadczył o szczególnym charakterze czasu jaki panował tej nocy były tzw. psoty. Do zwyczaju należało, że chłopcy po wigilijnej kolacji lub w drodze na pasterkę rozrzucali słomę dookoła chałupy i wieszali ją na płotach, drzewach. Na co dzień takie żarty spotykały się z naganą, tej nocy jednak nie wypadało się gniewać ani obrażać. Nawet starsi bawili się na równi z młodymi. W noc wigilijną działy się różne dziwne rzeczy i wszystko było niezwykłe. Gospodarze rozmawiali ze zwierzętami i drzewami. Po skończonym posiłku szli pod drzewa owocowe, prowadząc z nimi dialogi pytając czy będą owocowały w nadchodzącym roku. Te drzewa, które nie rodziły obwiązywano słomą, posypywano makiem, by wydały jeszcze owoce. W tę noc podobno również pszczoły rozmawiały ludzką mową. Dlatego budzono je pukaniem w ule i przemawiano do nich pobożnymi słowami.
 
Trzeba zaznaczyć, że oprócz wspomnianych zabaw i wróżb najchętniej w ten czas śpiewano nasze piękne, polskie kolędy i pastorałki. Z kolędami bowiem wszyscy zapoznawali się od dzieciństwa,  kochali je, zżywali się z nimi. Przecież to cudne utwory poezji ludowej, pełne wdzięku i naturalnego słowa. Kolędy nasze układano na dworach królewskich, w pałacach możnych rycerzy i panów. Składali je także duchowni, organiści, bakałarze szkół parafialnych, wiejscy poeci, a także wybitni pisarze. W kolędach naszych to jakby w zwierciadle przebija się dusza polska, pełna fantazji, miłości Boga i swej Ojczyzny, pojawia się też swoista barwa narodowa. Stąd Betlejem, gdzie narodził się Jezus jest na naszej ziemi, a w stajence roi się od polskich Maćków, Staszków i Wojtków, wszystko jest przedstawione po naszemu. Pierwotnie kolędą była pieśń winszująca kolędników, którzy chodząc od domu do domu ze świątecznymi życzeniami śpiewali znane od pokoleń kolędy, za co otrzymywali datki wigilijnego stołu. U nas w Lubelskiem najpowszechniejsze było "chodzenie z gwiazdą". Zazwyczaj była to grupa miejscowych chłopców, która oprócz śpiewu, recytowała specjalnie ułożone teksty, puszczając w ruch oświetloną wewnątrz gwiazdę. Czasem zamiast kolędników z gwiazdą świętowanie umilały odwiedziny "herodów" - przebierańców ze śmiercią, diabłem, aniołem itp., przedstawiających dramatyczne wydarzenia betlejemskiej nocy. We dworach pojawiał się "prawdziwy" św. Mikołaj w aksamitnym niebieskim płaszczu do ziemi, szpiczastej infule ze złotym krzyżem i pastorałem zakręconym u góry. W ogromnym koszu roznosił zabawki dla dzieci i słodycze. Bywało ze służba przychodząca z kolędą dostawała od dziedziców liczne prezenty. Serdeczny, podniosły nastrój udzielał się wszystkim, a wspólna pasterka, na którą szła cała wioska wieńczyła niezapomniane przeżycia tej cudnej nocy.

Obyśmy my wyczekujący pierwszej gwiazdki, zwiastującej pamiątkę Narodzenia Bożej dzieciny, przeżyli tę noc z sercem czystym, dotkniętym miłością.
 
Na podstawie opublikowanych tekstów Magdaleny Połoncarz - Muzeum Wsi Lubelskiej
 
Opracował: Artur Rumiński